czwartek, 29 kwietnia 2010

Kobietą byc:)

   Mowi sie, ze kobiety uwielbiaja zakupy. Łazenie po sklepach z ciuchami, lawirowanie miedzy wieszakami, mierzenie stu trzydziestu pierdol na minute, ma to ponoc sprawiac ogromna przyjemnosc i satysfakcje. Co do satysfakcji, jestem sklonna sie zgodzic. Bo i owszem, odczulam takowa dzisiaj, kiedy w koncu po trzech dniach przedzierania sie miedzy szmatami udalo mi sie dokonac zakupu dwoch damsko-meskich zakietow, pary czarnych spodni, dlugiej koszulowej tuniki i filotowych szpilek. Usmiecham sie nawet do tych moich zakupow z sympatia i rozczuleniem, ale za nic nie chcialabym tej zakupowej tortury powtorzyc.  

   No co zrobie? Nie znosze jak ognia wszelkich galerii handlowych, zakupow na sile i tloku. A przede wszystkim, nie znosze przymierzac ubran. Mam jakas awersje do przymierzalni. Po pierwsze to okropne oswietlenie, w ktorym moje odbicie w lustrze wyglada na 15 lat wiecej. Ale to jeszcze moge zniesc jakos. Najgorsze jest "rozodziewanie sie" z odziezy i motanie sie z "nowym". I zawsze jest za malo wieszakow, wiec przewaznie moje ciuchy laduja pod nogami. Drazni mnie to. Ale co zrobic.

   Oh jakze ja ubolewam nad brakiem perfekcyjnej sylwetki na ktorej nawet wor po ziemniakach przewiazany sznurem wygladalby dobrze i sexi - flexi. Wtedy moglabym kupowac bez przymierzania i wszyscy byliby zadowoleni. Ja z pewnoscia:)

Ps. Choroba mija szybciorem, na szczescie. Zatem jestem zwarta i gotowa na weekendowa wyprawe w Bieszczady. Woohoooo!!:D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz