sobota, 27 lutego 2010

O przyjazni i troche o naiwnosci


Przeczytalam dzisiaj na ktoryms blogu notke o pomaganiu przyjaciolom w roznych trudnych sytuacjach. O kwestii szczerosci,ktora w czestych wypadkach prowadzi do ukrocenia znajomosci na jakis czas badz na zawsze. No i tym wlasnie sposobem przypomnialo mi sie pewne wydarzenie z mojego wlasnego zycia. Pare lat temu (:P), gdy jeszcze chodzilam do liceum, przyjaznilam sie z taka jedna M. Roznie to bywalo w tej naszej przyjazni, teraz z perspektywy czasu moge stwierdzic, ze to raczej byla znajomosc niz jakas wielka przyjazn. No bo co to za przyjaciolka, ktora za wszelka cene chciala odbic mi chlopaka w ktorym wtedy bylam zakochana bez pamieci. W kazdym razie, po maturze nasze drogi sie rozeszly, ona wyjechala na studia na drugi koniec Polski i tak jakos spotykalysmy sie "od swieta". Od czasu do czasu, co pare miesiecy rozmawialysmy przez telefon. A i raz sie zdarzylo, ze odwiedzilam ja w tym jej Wielkim Miescie. I wlasnie podczas tej wizyty pamietnej, poznalam jej znajomych i nowego chlopaka (z ktorym zamieszkala po niecalym msc znajomosci- co mi sie wydalo dziwne troche) Znajomi jak rowniez chlopak, okazali sie typami spod ciemnej gwiazdy jak to sie mowi przyslowiowo. Drobni zlodzieje i niegrzeczni chlopcy z blokowisk. Przyznam szczerze, ze mnie nie urzekli, czego nie mozna powiedziec o M. zapatrzona byla w nich z jakas taka niezdrowa fascynacja. No bo coz fascynujacego jest w takich prymitywnych typach? Nie wnikalam. Wrocilam do domu i o sprawie zapomnialam. Bodajze miesiac pozniej przyszly swieta Bozego Narodzenia, na ktorez to swieta M przyjechala do naszego miasta. Przybiegla do mnie zaplakana, rozhisteryzowana i w ogole jakas taka rozmemlana. I od progu w ryk potezny" Ze rodzice ja do USA chca wywiezc, ze Ona przeciez nie moze wyjechac bo tu ten jej facet i w ogole cale marginesowe zycie, i jak oni sobie to niby wyobrazaja" Cicho siedzialam, klepalam po ramieniu ale w glowie racje tym rodzicom przyznalam, moze sie da dziewczyne jeszcze uratowac. Okazalo sie ze rodzice byli u niej w odwiedzinach i nie wiem czy przypadkiem niezapowiedzianych, co by sporo tlumaczylo. W kazdym razie jak sie zorientowali co Ona w tym Wielkim miescie wyprawia to ja zwineli i zaciagneli ze soba spowrotem do Ameryki (dla jasnosci: Bo oni w tej ameryce to juz od 20 lat, i do Polski wpadali tylko na swieta, coby sie wlasnie z curunia zobaczyc) Pomine juz te parodie okolo wyjazdowe, jak M przychodzila do mnie co rusz to z durniejszym pomyslem unikniecia wywozu za granice. Ze ucieknie z domu, ze wyjedzie sama gdzies gdzie jej nie znajda, upewniwszy sie oczwiscie czy jej w tym pomoge. Eh cyrki Panie! Niestety w koncu nastal dzien wyjazdu, pogodzona z losem wyjechala. I tu sie teraz zaczyna historia do ktorej cale powyzsze wprowadzenie:) M. po paru tygodniach pobytu w usa, zadzwonila do mnie z prosba. Prosba dotyczyla zlikwidowania w jej imieniu Firmy, ktora zalozyla bedac w Polsce. No to zgodzilam sie, nawet mi do glowy nie przyszlo, ze cos moze z tego wyniknac nieprzyjemnego. Wyslala mi wszystkie niezbedne dokumenty, upowarznienia i inne duperele. Poszlam, zalatwilam, kilka dni to trwalo ale udalo sie. No i zapomnialam o calej sprawie na dobry rok. W tym czasie wyjechalam do usa rowniez, na cztero-miesieczne wakacje wlasciwie. I jakiez bylo moje zdziwienie, gdy sie dowiedzialam od rodzicow, ze szuka mnie Policja! Nie wiadomo o co chodzi, nie wiadomo w jakiej sprawie, nic nie wiadomo. Wrocilam do Polski, i jak to wzorowy obywatel udalam sie na Komende. Na ktorej to, okazalo sie, ze zostalam przez moja mila kolezanke wplatana w sprawe jakiegos przekretu finansowego. Okazalo sie rowniez, ze ona ta firme zalozyla dwa tygodnie przed swoim wyjazdem, ze dziwne rzeczy sie tam dzialy i dziwni ludzie sie przewijali. O jakze ja bylam wkurwiona gdy wszystkiego sie wypierala, mowiac ze nie ma pojecia o co chodzi i w ogole nic nie wie. No glupia jakas! I tak bezczelnie mnie w to wkrecic! Latalam na ta komende jeszcze pare razy, probki pisma ode mnie pobierali, skladalam zeznania. A ona jak gdyby nigdy nic wszystkiego sie wypierala, udajac glupia. Nie ma co, dalam sie wmanewrowac modelowo. Minelo juz sporo czasu od tego, wiec zlosc mi minela, i nawet sobie milutkie maile piszemy, pelnie serdecznej troski obustronnej. Ale nauczylam sie jednego, ze nie zawsze warto slepo wierzyc znajomym, bo nigdy nie wiadomo jakie bagno moga Ci zgotowac, moze faktycznie momentami nieswiadomie, bo przeciez jak to mowia "punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia". Wiec moze z jej strony wygladalo to faktycznie jakos bardzo lagodnie. Z moje nie. No ale bylo minelo:) I tym pozytywnym akcentem koncze, bo czas spakowac manatki i jechac sie poedukowac troche. Wracam we wtorek! Paput!!:)

ps. A swoja droga, to mam jeszcze jedna podobna opowiesc. Ale to zostawie na pozniej:)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

kiedyś moja przyjaciółka powiedziała mi, że przyjaźni tak naprawdę nie ma.
że jest tylko potrzeba posiadania kogoś bliskiego, ale znajdującego się przekonaniowo zawsze po naszej stronie. ja niestety stwierdzam, że to daje mocno ograniczone poczucie bezpieczeństwa. jeżeli jakiekolwiek daje.

POZIOMKA

Anonimowy pisze...

Zgadzam się z Poziomką ale są ludzie na których zawsze można liczyć,osobiście mam takie koleżanki z którymi spotykam się dość rzadko ale mogę na nie liczyć kiedy mam jakiś problem.Pozdrawiam.

Agnieszka

Prześlij komentarz